14 lat do niewinności Drukuj
środa, 26 listopada 2014 10:28

Czy 14 lat oczekiwania na sprawiedliwość to norma? Okazuje się, że tak. O czym przekonał się Zenon Procyk, były prezes olszyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej „Pojezierze”. Swego czasu była to bardzo głośna sprawa. W Olsztynie Procyka opisywano jako człowieka, który trzęsie miastem. Według dziennikarzy i niektórych lokalnych polityków, uosabiał całe zło i patologie w spółdzielczości mieszkaniowej. Dziś, po prawie 14 latach, gdy okazało się, że sitwy nie było, a prezes został, na razie nieprawomocnie, oczyszczony z najpoważniejszych zarzutów, nadszedł czas zadać pytania: jak do tego doszło i komu zależało na fałszywym oskarżeniu?

Proces prezesa olsztyńskiej spółdzielni mieszkaniowej pokazuje, jak łatwo zbić kapitał polityczny, pomawiając innych Czy 14 lat oczekiwania na sprawiedliwość to norma? Okazuje się, że tak. O czym przekonał się Zenon Procyk, były prezes olszyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej „Pojezierze”. Swego czasu była to bardzo głośna sprawa, niemal symboliczna. W Olsztynie Procyka, prezesa jednej z największych spółdzielni mieszkaniowych w Polsce, opisywano jako człowieka, który trzęsie miastem. Według dziennikarzy i niektórych lokalnych polityków, uosabiał całe zło i patologie występujące w spółdzielczości mieszkaniowej. Dysponując lokalami i umiejętnie rozdzielając je między sędziów, prokuratorów, dziennikarzy, policjantów i członków ich rodzin, Procyk jakoby zbudował potężny lokalny układ, gotów zniszczyć każdego, kto wejdzie mu w drogę. Jedną z osób, które walnie przyczyniły się do jego upadku, była obecna posłanka PO Lidia Staroń. Na stronie internetowej pisze ona, że „do polityki trafiła z przekonania, nie godząc się na panujące bezprawie. Podjęła walkę z sitwą. Dotarła do dokumentów, które pokazały głęboką patologię nie tylko w spółdzielczości, ale także w urzędach i sądownictwie. Mimo szykan, samotnie doprowadziła do rozbicia mafii spółdzielczej w Olsztynie i aresztowania prezesa spółdzielni”. Tym prezesem był Procyk.

Dziś, po prawie 14 latach, gdy okazało się, że sitwy, o której wspomniała posłanka Staroń, nie było, a prezes Pojezierza został, na razie nieprawomocnie, oczyszczony przez sąd I i II instancji z najpoważniejszych zarzutów, nadszedł czas zadać niepokojące pytania. Jak do tego doszło? Komu zależało na fałszywym oskarżeniu? Jaką rolę w sprawie odegrała posłanka PO? Czy prokuratura nie stała się narzędziem do wykańczania niewygodnych osób?
Ze względu na kalendarz polityczny sprawa Procyka budzi coraz większy lęk w wyższych kręgach towarzyskich i politycznych stolicy Warmii i Mazur. Był on nie tylko prezesem spółdzielni mieszkaniowej, ale też radnym i przewodniczącym Rady Miasta Olsztyna. Nie jest tajemnicą, że jego upadkiem mogli być zainteresowani lokalni politycy, którym zagrażała popularność energicznego prezesa.

Milczenie

Przez wiele tygodni próbowałem się skontaktować z Zenonem Procykiem, by prosić go o rozmowę. Odmówił, tłumacząc, że nie ma zaufania do dziennikarzy. Trudno mu się dziwić, przez ponad 10 lat lokalne i centralne media wylewały na niego kubły pomyj, przedstawiając go jako bossa zorganizowanej grupy przestępczej. Co można zrozumieć, bo sygnał do takiego traktowania dał w kwietniu 2005 r. nie kto inny jak ówczesny zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik, który powiedział „Gazecie Wyborczej”, że „tak wstrząsającej patologii jak w Olsztynie nie widział nigdzie”. A prokurator Olejnik to przecież osoba wiarygodna, o nieposzlakowanej reputacji! Nic dziwnego, że w maju 2005 r. Zenon Procyk i dwaj jego zastępcy zostali aresztowani. Prokuratura zadbała, by przestał pełnić funkcję w spółdzielni, a sąd przychylił się do wniosku, by zastosować wobec niego środek zapobiegawczy w postaci aresztu. Były już prezes spędził za kratami osiem miesięcy. Jeden z jego zastępców nie wytrzymał panującej wokół niego atmosfery i popełnił samobójstwo. Oberwało się nawet znanemu w Olsztynie lekarzowi i politykowi PiS Jerzemu Romaszce. Prokuratura zarzuciła mu poświadczenie nieprawdy przez wystawienie rzekomo fałszywego zwolnienia lekarskiego radcy prawnemu spółdzielni Pojezierze. Co oznaczało koniec kariery politycznej, w 2005 r. dla Romaszki miał bowiem kandydować w wyborach do Sejmu. W 2010 r. prokurator, która postawiła mu zarzut, w mowie końcowej wnioskowała o jego uniewinnienie. Prowadzący rozprawę sędzia zwrócił się wówczas do Romaszki: „Był pan lekarzem, biegłym sądowym, oskarżenie pozbawiło pana tego zaszczytu”. Publiczne zarzuty dotknęły też czterech olsztyńskich sędziów – i żaden z tych zarzutów nie znalazł potwierdzenia. W naturze jednak nic nie ginie. Gdy jedni upadają, kariery drugich kwitną. Bez wątpienia sprawa Procyka stała się dla obecnej posłanki PO Lidii Staroń początkiem zmian na lepsze. Jako osoba znana z pryncypialnej i nieprzejednanej walki ze spółdzielczą patologią i układem w 2005 r. znalazła się na liście PO w wyborach do Sejmu i dzięki ponad 12 tys. głosów po raz pierwszy zdobyła mandat poselski. Gdy były prezes siedział za kratami, posłanka Staroń i ludzie ze współpracującego z nią Stowarzyszenia Obrony Spółdzielców w licznych wywiadach i wypowiedziach dla mediów opowiadali, jakich to niegodziwości się dopuszczał. Z gazet można było się dowiedzieć, że jego pragnący zachować anonimowość współpracownicy nazywali go „Procentem”, bo nie gardził „prowizjami” od przedsiębiorców startujących w przetargach na remonty i od osób starających się o mieszkania. Rzecz jasna, nikt nie chciał słuchać wyjaśnień oskarżonego, więc przekonanie o jego winie stało się powszechne. Poza tym Procyk siedział, co samo w sobie świadczyło na jego niekorzyść.

A jednak system działa

W 2006 r. akt oskarżenia trafił do sądu w Ostródzie i rozpoczął się trwający ponad trzy lata proces krzepiąco licznej grupy 27 pracowników spółdzielni i osób mających pecha zbyt dobrze znać Procyka. Oskarżonym postawiono ponad 100 zarzutów. Najwięcej, a jakże, byłemu prezesowi Pojezierza, który miał być winny m.in.: narażenia spółdzielni na straty poprzez dokonanie złego wyboru oferty na zakup podzielników ciepła, namawiania od listopada 2003 do lutego 2004 r. pracownic spółdzielni do fałszywych zeznań przed sądem, przekazania w 2003 r. prokuraturze sfałszowanego protokołu z zebrania przedstawicieli spółdzielni, ukrycia w czerwcu 2004 r. listy obecności z zebrań grup członkowskich, fałszowania wyborów władz Pojezierza w 2002 i 2003 r., wyłudzenia mieszkania od Barbary Sz., narażenia spółdzielni na straty poprzez nieprawidłowe rozliczenie budowy bloku przy ul. Dworcowej 48a w Olsztynie i przez to zbyt tanią sprzedaż mieszkań. O dziwo, dość szybko okazało się, że najcięższe zarzuty nie znajdują potwierdzenia w materiale dowodowym. Można by rzec, że właściwie cały akt oskarżenia przygotowany przez prokurator Grażynę Waryszak z Prokuratury Okręgowej w Elblągu nadawał się do kosza. Gdy stało się jasne, że wszyscy oskarżeni zostaną uniewinnieni, 18 października 2010 r. posłowie Stanisław Żelichowski, Janusz Cichoń i Jerzy Gosiewski skierowali na ręce ministra sprawiedliwości obszerną interpelację „w sprawie nieprawidłowości w przebiegu postępowania karnego dotyczącego Spółdzielni Mieszkaniowej »Pojezierze« w Olsztynie”. Pomysł wybrańców narodu był kiepski, bo niezależna od nich prokuratura nie zwykła się tłumaczyć ze swoich działań, lecz z treści interpelacji można się wiele dowiedzieć.

Z dokumentów wynika, że w związku z tą sprawą od roku 2000 organy ścigania zbadały 194 różne wątki dotyczące spółdzielni, z czego 161 nie znalazło potwierdzenia w faktach, a w latach 2000-2005 zostało umorzonych 114 śledztw! W kręgu zainteresowania prokuratorów i policjantów z CBŚ znalazło się kilkadziesiąt osób, w tym lekarze, sędziowie, pracownicy spółdzielni. Moim zdaniem, było to klasyczne „śledztwo trałowe” prowadzone zgodnie z zasadą, że jak się szeroko zarzuci sieci, z pewnością coś w nie wpadnie. W lipcu 2010 r. zapadł wyrok w I instancji. Lecz zanim do tego doszło, oskarżająca Zenona Procyka prokurator Waryszak zwróciła się do sądu o uniewinnienie go z dziewięciu zarzutów. Z dziewięciu kolejnych uniewinnił go sąd. Ostatecznie sąd I instancji skazał go na rok i sześć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata za nakłanianie w latach 2002 i 2003 do zorganizowania zebrań grup członkowskich, w których brały udział osoby nieuprawnione, niebędące członkami spółdzielni. Zenon Procyk przez sześć lat nie mógł też pełnić funkcji kierowniczych w spółdzielni. Większość oskarżonych w tym procesie została uniewinniona. Co najważniejsze, upadły najpoważniejsze zarzuty dotyczące nieprawidłowości finansowych w Pojezierzu. Były prezes oczywiście odwołał się od tego wyroku i w wyniku apelacji sąd oczyścił go z zarzutów, za które został skazany, ale nakazał ponowne rozpatrzenie trzech wątków: budynku przy ul. Dworcowej 48a, mieszkania jednej z członkiń spółdzielni oraz nakłaniania do fałszowania protokołu. Obecnie w sądzie w Elblągu toczy się proces obejmujący te sprawy i wskazuje na to, że Zenon Procyk i tym razem zostanie oczyszczony z zarzutów. Można by rzec – system działa. Wymiar sprawiedliwości właściwie ocenił zgromadzony przez organy ścigania materiał dowodowy i spełnił swoje zadanie. Tylko dlaczego tak długo to trwało?

Nie ma winnych

Koniec sprawy Zenona Procyka może być początkiem kilku innych postępowań, tym razem nie karnych, lecz politycznych. Bo jeśli prezes spółdzielni okazał się niewinny, to jak określić osoby, które dzięki wysuwanym wobec niego zarzutom budowały swoje kariery? I czy posłanka Staroń, najaktywniejszy krytyk i oskarżyciel Procyka, nie powinna wyjaśnić motywów takiego postępowania? Posłanka z oskarżeń kierowanych wobec niego i innych prezesów spółdzielni mieszkaniowych uczyniła, moim zdaniem, potężny atut polityczny, symbol nieprzejednanej walki o interesy ludzi uciśnionych i wykorzystywanych przez wszechmocnych i bezwzględnych spółdzielczych bonzów. Może się okazać, że ten starannie budowany wizerunek jest fałszywy. Zwłaszcza że rośnie liczba osób gotowych nie tylko opowiedzieć o tym, co się działo w ostatnich latach w Olsztynie, ale i poprzeć swoje rewelacje dokumentami.

Źródło: www.przeglad-tygodnik.pl